Karolina Zdunek technikę enkaustyczną zapożyczyła ze starożytności, bliskie są jej pionierskie dokonania geniusza doby renesansu – Piera della Francesca, formaty jej obrazów nie ustępują największym dziełom malarstwa historycznego XIX wieku, modernizm i konstruktywistyczne tendencje dwudziestolecia międzywojennego wytyczyły jej drogę, dobrze przerobiła lekcję op-artu z lat sześćdziesiątych minionego stulecia.Monumentalne płótna stołecznej malarki dobrze wpisują się w pokaźną przestrzeń Galerii 72, która swe wnętrza zawdzięcza wybitnym konstruktorom doby baroku. Ten mariaż nowoczesności z historyczną tkanką architektoniczną, wnosi nowe wartości i relacje plastyczne. Pokaz robi wrażenie na odbiorcy, którego oko podąża daleko w głąb przepastnych korytarzy, przesuwa się po rytmicznym rysunku elewacji wielkomiejskich blokowisk, pokonuje kolejne kondygnacje schodów, analizuje skomplikowane struktury słupów energetycznych, czy zwyczajnie spogląda przez okna, których uchylone skrzydła dają poczucie więzi między światem zastanym, a tym istniejącym na zewnątrz. Przy bliższym oglądzie prac zdumiewa ich chropowata powierzchnia, wynikła z grubo nałożonej farby, tworzącej wyraziste faktury, zacieki, uwydatniającej dukt pracy pędzla. Kolor dozowany jest tu z namysłem, przeważają kontrastowe zestawienia czerni i bieli przełamanej czasami szarością, rzadziej obraz rozbrzmiewa dźwięczną gamą czerwieni, żółcieni czy błękitów. Karolina Zdunek w swych oszczędnych zazwyczaj wypowiedziach, daje wyraz admiracji dla myśli i dzieła wybitnego przedstawiciela włoskiego quattrocenta – Piera della Francesca. Wskazuje na „Biczowanie Chrystusa” (ok. 1470 r.), jako na programowe arcydzieło mistrza, które ujawnia nie tylko konsekwencję w stosowaniu matematycznego porządku, ale obrazuje jego teorie o skrócie perspektywicznym planimetrycznych figur. Te doświadczenia artysty-naukowca sprzed ponad pięciu stuleci stały się jej bliskie. Ale dopiero wiek XX wniesie ze sobą cały wachlarz postaw, które odpowiadać będą jej predylekcji do prostoty rozwiązań. Przysposobi na własny użytek język geometrii, który dla zamanifestowania swej niezależności wybrali protagoniści awangardowych ruchów, działających w drugim i trzecim dziesiątku lat minionego stulecia. Jednak różnice w założeniach programowych przedwojennych antenatów sztuki nieprzedstawiające i młodej malarki są znaczące. Podczas gdy tamci wyznawcy idei kreowania nowej ekspresji estetycznej opartej o język form euklidesowych, odcinali się od rzeczywistości potocznie postrzeganej, to autorka wystawy na świat patrzy uważnie, przygląda mu się, analizuje, podejmuje decyzje i wybiera te jego fragmenty, które ją zatrzymały, wzruszyły i wniosły pewną dozę emocji. Jak sama podkreśla, geometria stała się w jej przypadku czymś w rodzaju charakteru pisma, formą najbardziej adekwatnej artykulacji plastycznej, mową, pozwalającą najlepiej oddać „proporcje pomiędzy zmysłowością a logiką, emocją a trzeźwością postrzegania”. Oczy artystki skierowane są na architekturę. Ale jej wzroku nie przykuwają budynki o historycznym rodowodzie, pełne ozdobników i wyrafinowanych detali, jej wybory są znaczone myślą twórców niemieckiego Bauhausu oraz wizją nowoczesnych projektów Le Corbusiera – genialnego architekta poprzedniego stulecia. Zajmują ją także przykłady industrialnych konstrukcji – żelazne mosty czy słupy energetyczne przystosowane do prowadzenia przewodów linii napowietrznych. Taka postawa nasuwa pewne analogie z amerykańskim precyzjonizmem lat dwudziestych minionego wieku, którego przedstawiciele gloryfikując osiągnięcia swojego kraju, eksponowali na płótnach wysoką zabudowę oraz widoki wypełnione industrialnym entouragem. Jeden z głównych przedstawicieli tego kierunku – Charles Sheeler – malował i fotografował, stąd jego drapacze chmur, ażurowe konstrukcje mostów, słupów wspornych i dźwigów, ciągnące się w nieskończoność linie kolejowe, czy rzędy pękatych silosów, mają formę kreśloną blikami światła i partiami cienia, rozłożenie których – wywiedzione z fotografii – ma geometryczny w charakterze rys. Zdunek w swojej sztuce przyznaje światłu rolę tajemniczego aranżera przedstawień, który ma zniewalającą zdolność przydawania trójwymiarowości malowanym kształtom. Dyrygując umiejętnie tym medium, tworzy uskokowe formy, które raz wyłaniają się i jaśnieją barwą, by za chwilę uchylić się i przybrać ciemniejszy w tonacji kostium. Jej upodobanie do przemysłowych struktur nie jest – jak w przypadku precyzjonistów – wizualną glorią technicznych zdobyczy, lecz raczej nostalgiczną refleksją nad czasem minionym, odbiciem smutku po utracie atrakcyjności, która jeszcze niedawno przypisywana była tym obiektom. Architektura, która ją pociąga, innych irytuje powtarzalnością i monotonią form. Ona widzi w tym ład, prostotę, regularność i wyważenie proporcji. Racjonalność, nowatorstwo i funkcjonalizm modernistycznych osiedli, miarowy rytm otworów rozbijających biel fasad wielopiętrowej zabudowy, potrafiła malarka przełożyć na język obrazów, które sugerując źródło inspiracji, stają się jednocześnie jej graficznym, atrakcyjnie skadrowanym zapisem. Sięgając po eksperymenty twórców op-artu, wraz z nimi udowadnia, jak pewne przekazy wizualne przestajemy odbierać w sposób jednoznaczny. Wzorem poprzedników, tak kształtuje płaszczyzny swoich płócien, by generowały złudzenia optyczne, efekty dynamiki i ruchu form, sugerowały głębię i przestrzenność. Nie ucieka się jednak tak jak tamci do stosowania tzw. tape (taśmy), celem uzyskania perfekcyjnego styku sąsiadujących ze sobą linii lub form, dla niej ważniejszy jest swobodny gest, który – co podkreśla – jest „doświadczeniem bardzo prawdziwym, fascynującym i wręcz pierwotnym”. Słowa te zdają się świadczyć o ambiwalencji cech obecnych w dotychczasowym dorobku artystki, która obierając język uniwersalnego przekazu, nie rezygnuje z przyjemności sensualnych postrzegania świata.
Jagoda Barczyńska